środa, 23 lutego 2011

6. Bienvenue en enfer...

         Ostatnie dwa dni były istnym piekłem, mimo tego moja waga nie drgnęła ani w jedną stronę ani w drugą. Nie panuje nad sobą, nie panuje nad moimi rękoma, nie panuje nad moimi ustami. Kęs za kęsem, nie czuje już smaku, połykam. Wymiotuje.
          Perfekcja. Jaka perfekcja? Perfekcyjnie to ja potrafię chyba wyczyścić lodówkę. Nadal ćwiczę. Polubiłam to. Zobaczymy jak będzie jutro. Nie będę nic planować. Fakt, w głowie mam już mnóstwo scenariuszy jutrzejszego dnia. Proszę, niech się uda. Niech będzie chociaż raz perfekcyjnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz